środa, 26 listopada 2014

Krytycznym okiem: Borderlands: The Pre-Sequel!



Moja przygoda z serią Borderlands dotychczas ograniczała się do pierwszej części w edycji GOTY. Nie zaprzeczam, była to przyjemna gra, gwarantująca tonę dobrej zabawy, jednak nie mogłem jakoś się oprzeć wrażeniu, że mam do czynienia tylko z tech-demem, które nie mogło się pochwalić ani ciekawą fabułą, ani dopracowanymi i przemyślanymi rozwiązaniami. Wszystko, co działo się na ekranie, było jedynie pretekstem do rozwalania przeciwników i zbierania dziesiątek broni, granatów i modyfikacji. Takie Diablo w wersji FPS ze słabszą kreacją świata ( acz mającą potencjał ). Może z uwagi na tą "płytkość" gry ominąłem domniemany fenomen, jakim był Borderlands 2. Pomimo wielu świetnych recenzji i pozytywnych opinii – nie znalazłem w sobie dość motywacji, żeby dać serii drugą szansę. Jednak przy okazji zapowiedzi i kampanii reklamowej kolejnego Borderlands, opatrzonego ciekawym podtytułem The Pre-Sequel!, stwierdziłem, że może teraz warto się skusić i tym razem ten IP zaoferuje mi coś więcej. I od razu mogę Wam powiedzieć, że ta odsłona Borderlands trafiła perfekcyjnie w moje gusta, i była tym, czego potrzebowałem po koszmarnym release Lords of The Fallen.





Handsome Jack: Origins?

   Seria Borderlands skupia się na tzw. "Vault Hunters" – poszukiwaczach przygód, przestępcach, najemnikach i innych osobistościach mających na celu odnalezienie legendarnych Skarbców rozsianych po galaktyce. Pierwsza i druga część gry miała miejsce na Pandorze, jednak obecna osłona opowiada o księżycu planety, Elpis, oraz o drodze (znanego z "dwójki") Handsome Jacka do władzy. Jack, wtedy nikomu nieznany inżynier Hyperionu, umieszcza ogłoszenie o obecności Skarbca na księżycu, oraz rekrutuje Łowców chętnych do poszukiwań. W odpowiedzi, na Elpis wyruszają 4 postacie, z pośród których wybieramy naszego bohatera – Wilhelm, Athena, Nisha oraz uwielbiany przez fanów serii Claptrap. Jednak po dotarciu do bazy wypadowej Jacka, stacji bojowej Helios, dochodzi do abordażu poprowadzonego pod wodzą Zarpedona, mającego na celu przejęcie stacji oraz wykorzystanie jej do zniszczenia Elpis. Celem gracza jest więc zarówno odnalezienie i otwarcie legendarnego Skarbca, jak i powstrzymanie antagonisty przed zniszczeniem księżyca. Brzmi tanio i melodramatycznie? A bynajmniej tak nie jest – a to dzięki podlaniu wszystkiego bardzo obfitą dawką dobrego humoru i "kosmicznego" dowcipu. Dzięki temu produkcja ma charakter, wyróżnia się z tłumu, i aż chce się grać. Każdy z nas odnajdzie pełno nawiązań do filmów Sci-Fi, bajek, innych gier czy książek. I nie mówię tutaj tylko i wyłącznie o głównym wątku – na ogromne brawa zasługuje fakt, że każda misja poboczna ( a jest ich bardzo wiele ) ma swój klimat, opowiada o czymś ciekawym i jest niepowtarzalna. Nie ma tutaj misji pokroju "zabij 15 przeciwników" czy innych, sztucznych "zapychaczy" wydłużających rozgrywkę. Zamiast tego są zadania pokroju znalezienia ukochanej zleceniodawcy (który mówi językiem Szekspira), zamrażanie i łapanie robali dla pandorańskiego entomologa, czy też mecz księżycowej koszykówki. Dzięki temu nie dość, że produkcja wciąga jak szalona samą fabułą, to jeszcze zachęca do wykonywania misji pobocznych i szukania dodatkowych zleceń. Nie możemy jednak zapominać, ile zostało w grze usprawnione..




Trochę nowego, trochę poprawionego.

   Zacznijmy od wybranej przez gracza postaci, którą kieruje. Rozwój bohatera jest całe ligi bardziej rozwinięty niż z Borderlands 1. Poza znanymi Skill Trees są też "Badass rank" ( które działają trochę jak poziomy mistrzowskie w Diablo ), oraz zdobywanie ulepszeń ekwipunku za pomocą Kamieni Księżycowych. Same drzewka rozwoju są duże, rozbudowane, kierują awansem postaci w sposób przypominający wybór klasy, z możliwością mieszania ich. Żeby tego było mało, wybrane ulepszenia mają też wpływ na wygląd oraz zachowanie czempiona, co daje niesamowitą frajdę i nadaje nowy ton kupowanym atutom. Przykładowo, Wilhelma (którym osobiście gram) można w miarę zdobywania poziomów uformować w cybernetyczny koszmar – zamienić mu rękę i nogi na mechaniczne, wzmocnić implant oka i tak dalej. Nie dość, że wtedy to widać na postaci, i Łowca ma rzeczywiście inną rękę i inne nogi, to zmienia się jego sposób poruszania czy głos – podczas chodzenia po metalowych płaszczyznach robotyczne nogi inaczej stukają, sztuczna ręka potrafi uderzyć oponenta z niesamowitą siłą, a głos staje się syntetyczny. Sprawia to świetne wrażenie, i mimo, że są to zmiany w większości kosmetyczne, to nadają głębię i znaczenie rozwojowi postaci. Skoro jesteśmy przy kosmetyce, to dostosowywanie wyglądu bohatera zostało wykonane w sposób wyśmienity ( i tak, wiem, że było już w BL2, jednak dla mnie jest to nowość ). Nie dość, że można to zrobić na początku gry, zmieniając nakrycia głowy, fryzury, wzory twarzy, brody i rodzaje ubrań, to dodatkowe "schematy" możemy odnaleźć w trakcie zabawy, z poziomami rzadkości takimi samymi jak broń czy ulepszenia. Natomiast co do samego "loot hunting" – w końcu sedno tej produkcji, nie oszukujmy się. Samo uzupełnianie ekwipunku zostało usprawnione i doprowadzone do porządku – gotówka "zbiera się sama" kiedy po niej przejdziesz ( wzorem Diablo ), tak samo amunicja i granaty. Uzbrojenia, rzeczywiście, jest jeszcze więcej niż kiedykolwiek, poprawiono także skalowanie przedmiotów (żegnaj, legendo na poziom 46, którą dostałem na poziomie 22...). Do tych przedmiotów natomiast, których nie użyjemy, bądź są za słabe, możemy użyć świeżo dodanego Grindera – który pełni funkcję zarówno obdarowywania graczy lepszą bronią, jak i utylizacją nieużytków inną niż ich sprzedaż. Prosta mechanika – dajemy 3 przedmioty tej samej "rzadkości" i rodzaju, dostajemy jeden mocniejszy, możemy też dopłacić Kamieniami Księżycowymi, żeby wzmocnić efekt. Łatwe, przyjemne, i wręcz uzależniające, patrząc jak potężne efekty można otrzymać, utylizując 3 byle jakie pukawki. Najważniejsze jednak jest jak tych pukawek użyć – przejdźmy zatem do najważniejszego, czyli..




Rozwałka!

   Gameplay w Borderlands: The Pre-Sequel! kładzie na łopatki. I nie chodzi tutaj tylko o ciekawe i innowacyjne questy, czy też motywację w postaci polowania na coraz mocniejsze zabawki, ulepszenia i skórki. Siła rozgrywki w tej odsłonie polega na tym, że stanowi znakomite rozwinięcie i urozmaicenie tego, co znamy z BL1 i 2. Twórcy bowiem zaskakująco poważnie podeszli do tematyki "rozróby na księżycu", wprowadzając zupełnie inne warunki eksploracji i działania niż te znane z pierwszej i drugiej części serii. Przed wyruszeniem na powierzchnię księżyca automatycznie uzupełnia się zapas tlenu, magazynowego w nowej klasie przedmiotów zwanych Oz Pack – tlen bowiem zużywa się w miarę poruszania po lokacjach na zewnątrz oraz podczas wykonywania akrobacji powietrznych. W związku bowiem z niższą grawitacją, Borderlands zyskało na zabawie horyzontalnej i wręcz platformowej – za koszt paru procent drogocennego powietrza, możemy odpalić nasz plecak odrzutowy, i polecieć wyżej, bądź dalej. Zachęca to gracza zarówno do szukania skrótów i skrytek, czy też po prostu prowadzenia walki w powietrzu. Możecie mi wierzyć na słowo, nic nie pobije wyskoczenia w powietrze, wykonania serii uników za pomocą plecaka, oraz ustrzelenia paru precyzyjnych headshotów jeszcze przed wylądowaniem na ziemi. Miodzio. Wszystkiego dopełnia fakt, że sekcje na księżycu wręcz wymagają myślenia przestrzennego, bowiem często znajdziemy także płyty odrzutowe, które pozwolą nam dotrzeć do pozornie niedostępnych miejsc. Sam Jetpack działa znakomicie, i pozwala wykonywać akrobacje wybiegające daleko poza dalszy czy wyższy skok albo jeden unik. Połączcie wszystkie opisane elementy, i macie pełen obraz jak wspaniałym „placem zabaw” jest Elpis. Jedyny zarzut wobec rozgrywki, i to dość poważny, dotyczy różnorodności przeciwników – która, muszę przyznać, jest żałośnie mała. Z ręką na sercu mogę Wam powiedzieć, że pod tym względem lepszy był już Borderlands 1 – w The Pre-Sequel! bowiem rodzajów przeciwników jest, nie przesadzając, może z 4-5. Przez lwią część gry walczymy ze Scavami ( psychole, najemnicy, zbieracze złomu ) w różnych odsłonach, albo z Kragonami ( księżycowa odmiana Skaggów ) - potem od czasu do czasu dodajmy różnorodne robactwo, Legion Zarpedona, i to by było na tyle. W tym aspekcie jestem grą bardzo zawiedziony – może i jest to jakieś wytłumaczenie, że to księżyc, dziki i słabo zaludniony, ale nawet w pierwszej części twórcy się wysilili na tyle, żeby graczy obdarować różnymi nacjami "Scavów". Co do AI przeciwników natomiast – nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Pomimo, że jest to gra "Diabloidalna", i przeciwnicy są mięsem armatnim wypełnionym zabawkami, to potrafią rozumować zaskakująco sprawnie. Z różnorodnością pukawek jest natomiast stanowczo lepiej – nie dość, że samego "lootu" jest tona, to jest on bardzo zróżnicowany, w związku z czym każdy znajdzie coś dla siebie. Karabiny zamrażające, strzelby laserowe, snajperki kwasowe, rakietnice elektryczne, czy też moje ukochane, klasyczne rewolwery – dla każdego coś miłego. Dobrym wyjściem było też dodanie do Naszej dyspozycji kolejnego pojazdu – obok dobrze znanego Buggy mamy teraz odrzutowy motor Stingray. Dobrych wiadomości dopełnia też fakt, że...




Te widoki!

   Mimo, że Borderlands: The Pre-Sequel! działa na dość wiekowym już silniku Unreal Engine 3, to wygląda bardzo przyzwoicie. Może wynika to z faktu, że cała produkcja jest taka cukierkowo-kolorowo-kreskówkowa, co spowalnia proces starzenia się silnika, bądź też z decyzji, że nikt nie starał się na siłę „upiększać” gry – tylko podrasowano tekstury, dodano teselacje tu i tam, czy zastosowano nowe shadery. Tak czy owak, miejscami gra wygląda oszałamiająco, ze szczególnym zaznaczeniem oddalonych lokacji, czy okolicznej panoramy. Jeżeli chodzi o modele postaci, uzbrojenia i budynków – już jest troszkę gorzej, jednak mimo wszystko nie da się zaprzeczyć, że produkcja wygląda dobrze, po prostu przyjemnie dla oka. Ogromnym plusem przy tym są wymagania sprzętowe, które nie odrastają zbytnio od Borderlands 2 – co oznacza, że nawet posiadacze słabszych komputerów spokojnie będą mogli się bawić w rozsądnej jakości graficznej. Problemem natomiast jest model jazdy obu pojazdów, który w dalszym ciągu jest strasznie słaby. Nie wiem, czy Panom z Gearbox po prostu się nie chce, czy też nie potrafią wykreować niczego lepszego, ale prowadzenie zarówno Buggy'ego, jak i Stingraya jest nieprzyjemne, nieintuicyjne, i po prostu sztywne. W moim przypadku „znielubiłem” środki transportu do tego stopnia, że używałem ich tylko i wyłącznie w ostateczności, preferując wędrówkę pieszo. Dźwiękowo natomiast – jest bardzo przyzwoicie. Głosy postaci zostały podłożone w sposób doskonały, bardzo pomaga to w budowaniu klimatu i dowcipu gry, podobnie zresztą z muzyką inspirowaną starymi filmami Sci-Fi ze współczesną nutą. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to do dźwięków niektórych broni, jednak to już tylko kwestia gustu. Co mogę jeszcze dodać?




Moon Dance...?

   Borderlands: The Pre-Sequel! jest bardzo przyjemnym doświadczeniem, oraz produkcją, która przekonała mnie do IP stworzonego przez Gearbox. Przeskok jakościowy pomiędzy BL1 a obecną częścią jest ogromny – gra jest większa, ciekawsza, bardziej dopracowana, lepiej przemyślana, oraz posiadająca wymierną wartość fabularną. Nie da się oczywiście ukryć, że ta produkcja to jest jeszcze raz to samo, tylko „bardziej” - ale urozmaicenia, nowe możliwości oraz ulepszona walka zachęcają zarówno osoby, które nie były dotychczas przekonane do serii, jak i starych wyjadaczy. Gra ma oczywiście zestaw wad i problemów, bądź to nowych, bądź obecnych w serii od samego początku, jednak zalety produkcji zdecydowanie przeważają. The Pre-Sequel! zapewnił mi wiele godzin naprawdę przedniej rozgrywki, oraz zapewni o wiele więcej, dzięki replayability pokrewnemu do tego z Diablo – więcej skarbów, więcej przeciwników, więcej rozróby. Każdemu graczowi, który ceni przede wszystkim dobrą zabawę, ma bzika na punkcie broni, lubi gry które mają „inną” osobowość i poczucie humoru – szczerze polecam.





Ocena końcowa : 8+/10

+ świetny klimat i misje poboczne
+ HUMOR !
+ Ilość broni, skarbów i ulepszeń do zebrania
+ Ogromne replayability
+ Znakomite rozwinięcie zabawy z Borderlands

- Żałośnie mała różnorodność przeciwników
- Nadal kiepski model jazdy

2 komentarze:

  1. Szkoda, że ominąłeś Borderlands 2. W przeciwieństwie do 2'ki Pre-Sequel jest niestety bardzo krótki i po jego przejściu czuć spory niedosyt - jednocześnie aż ręce świerzbią, żeby kupić DLC, kiedy tylko staną się dostępne. Jestem pewien, że będzie tego sporo i rozciągną grę po wielokroć :)

    +1 dla recki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak mam być szczery - z perspektywy czasu oczywiście żałuję że nie dałem szansy BL2, z uwagi na ilość nagród, pochwał, i popularność wśród graczy, oraz fakt że to był po prostu "Borderlands done right!". Jednak wtedy miałem na tyle smętne i nijakie wspomnienia związane z BL1 (kto wie, może to kwestia że grałem sam?) że nie byłem w stanie się przekonać do zakupu dwójki.

      I oczywiście czytałem, że The Pre-Sequel jest mniejszy niż BL2 - jednak moim zdaniem te braki spokojnie nadrabia jetpack, mechanika Oz, więcej broni i nieco odmienny rodzaj wyzwań postawionych przed graczem. Twórcy postawili na "inne Borderlands". Mnie osobiście właśnie dlatego The Pre-Sequel przekonał do zakupu - ponieważ operuje nieco inną mechaniką, innym światem, oraz w pewnych kwestiach oddala się od pierwowzoru. Ta produkcja stanowi świetny haczyk dla osób niezaznajomionych bądź zniechęconych do Borderlands - jeszcze jedna szansa żeby się przekonać do tego IP, które skądinąd ma w sobie ogromny potencjał, co pokazał zarówno BL2, jak i Pre-Sequel :)

      Co do DLC - ja zacieram ręce na kolejną paczkę pokroju The Zombie Island of Dr. Ned, który był moim ulubionym elementem Borderlands 1. Jeżeli taki pakiet wyjdzie do The Pre-Sequel, traktując tym razem na przykład o parodii Obcych, to byłbym zachwycony. A samych dodatków będzie sporo - ponoć łącznie mają wychodzić, w pewnych odstępach czasowych, aż do października 2015 :)

      Dzięki za komentarz :)

      Usuń