Za każdym razem kiedy widzę wśród cech promujących grę coś w stylu "P.T. Inspired" mam ochotę wywrócić oczami tak mocno, że wpadną w głąb czaszki jak kulki do Pachinko. Owszem, grywalny teaser anulowanego Silent Hills był świetny - jednak odnoszę pewne wrażenie, że nad trupem tej produkcji krąży teraz grupa sępów, które koniecznie chcą wyrwać kawałeczek "hajpu" dla siebie i coś na nim zarobić. Alison Road, Visage, i wiele innych w ten sposób właśnie się reklamują - nie rozumiejąc przy tym jednej, podstawowej kwestii. Że Playable Teaser nie było odzwierciedleniem rozgrywki, jaką miał prezentować pełnoprawny Silent Hills - pod żadnym pozorem. To był swego rodzaju pokaz zdolności, jakie prezentował duet Del Toro oraz Kojima przy wykorzystaniu minimum środków i tekstur, żeby dać Nam kompetentną obietnicę czegoś więcej. Czy więc Layers of Fear od krakowskiego studia Bloober Team reprezentuje jakikolwiek poziom zrozumienia tej idei oraz daje coś więcej niż klon P.T - tylko rozciągnięty kilkukrotnie niczym trup na Madejowym łożu?
Doświadczenie - nazwa jaką nadajemy naszym błędom.
Muszę przyznać że "Warstwy Strachu" w pierwszym kontakcie zebrały u mnie bardzo dużo pozytywnych punktów, przede wszystkim z uwagi na wyraźną inspirację twórczością Oscara Wilde'a. Wcielamy się w załamanego malarza, na barkach którego spoczywa trauma, połączona z alkoholizmem oraz widmem rodzinnej tragedii, którą odkrywamy krok po kroku w miarę eksploracji rezydencji bohatera - szukając środków pozwalających stworzyć jego magnum opus. Szkoda jedynie, że na pierwszym dobrym wrażeniu się skończyło - bo fabuła jest absolutnie, koszmarnie i obrzydliwie wręcz przewidywalna. W przeciągu pierwszej godziny gry ukleiłem teorię na temat tego, co stało się w domu bohatera, na czym polegała tragedia i jaki los spotkał wszystkie postacie. I nie myliłem się w żadnym, najmniejszym nawet aspekcie zabawy. Spadając z drzewa narracji, Layers of Fear ze zrezygnowaniem tłucze w każdy oklepany schemat jaki może istnieć w horrorze - miejscami wręcz je nawarstwiając i przeplatając, przez co tracą cały ewentualny ciężar. Wielka szkoda - niektóre motywy naprawdę udały się twórcom, zwłaszcza wspomniane wcześniej nawiązanie do postaci Oscara Wilde'a, mogące stanowić bardzo żyzny grunt na taką grę. Jednak na podstawowym poziomie i dla kogoś kto po prostu kocha gatunek horrorów jako taki - Layers of Fear jest ciekawy, stawiając na bardzo jednostajny i pewny ton, prezentujący sobą coś innego niż standardowe zombie, duchy czy nawiedzone zamki. Jak natomiast wygląda sama rozgrywka?Droga do prawdy wybrukowana jest paradoksami.
Powiedzmy sobie szczerze - mamy do czynienia z Walking Simulatorem z krwi i kości. Co jest zarówno zaletą, jak i wadą tej gry - z jednej strony nie przeszkadza mi ta formuła, jeżeli podana jest w dobry sposób. The Stanley Parable czy Zaginięcie Ethana Cartera swoją siłę zachowują między innymi dzięki temu jak mocno są skupione na narracji, tym samym pozwalając graczowi na odpowiednie zagłębienie się w warstwie fabularnej. Jest to jednak bardzo cienka linia którą łatwo można przekroczyć, wpadając w monotonny nonsens w którym leży Gone Home albo Dear Esther - gry które uważają się za takie mądre, że nie potrzebują prawdziwej rozgrywki. Layers of Fear z tego konfliktu wychodzi niestety raczej "na tarczy" - za co dużą część winy ponosi wcześniej wspomniana fabuła. Mamy do czynienia z tym samym, co charakteryzuje stare gry przygodowe point n' click - bez dobrej narracji, pchającej gracza do przodu widzimy wszystkie luki i irytujące rozwiązania. Jedyne co "Layersy" tutaj ratuje to rozsądna ilość interesujących motywów polegających na igraniu z graczem - sprawianiu żeby poczuł się zagubiony, zdezorientowany a przez co - skutecznie przestraszony. Krążymy kilkukrotnie po tych samych pomieszczeniach, na własne oczy widzimy obrazy zmieniające się w zawieszony na ścianie koszmar, odwracamy się by zobaczyć ścianę zamiast drzwi przez które przeszliśmy, odwracając się po raz kolejny widzieć zupełnie inny korytarz. Te momenty mają w sobie ogromny ładunek, który, nie ukrywam - podniósł tą produkcję o kilka dobrych stopni ewentualnie ratując ją przed pieczątką całkowitej porażki. Jednak i w tej szklance miodu znajduje się całkiem sporo dziegciu - o wiele częściej twórcy raczą Nas strasznie oklepanymi "jumpscares", które nie tylko nie zaskakują czy przerażają - ale przede wszystkim przerywają rytm zabawy i irytują. Szczególnie miło mi w pamięć zapadł jeden fragment, w którym na ścianie literami z czarnej, ociekającej farby pojawia się napis "Nie odwracaj się..". Ciekaw jestem miny tego okropieństwa, które chciało mi wyskoczyć na twarz i zrobić "Boo!", a do którego - zgodnie z życzeniem! - się nie odwróciłem, spokojnym spacerkiem maszerując korytarzem w absolutnej ciszy, czując się jakbym ominął własne przyjęcie-niespodziankę.Kochać samego siebie - to początek romansu na całe życie.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia merytoryczna, którą chciałbym poruszyć - ile tak w rzeczywistości Layers of Fear "pożycza" od P.T. Lepiej byłoby zapytać czego nie pożycza - lista byłaby o wiele krótsza. Niestety, ale ta gra bardziej niż homage sprawia wrażenie wylakierowania ukradzionego samochodu i sprzedawania go jako zupełnie inny. Momenty "pokręcone" - owszem, były w P.T, jednak "Warstwy Strachu" całkiem ładnie rozbudowują ich ideę, dodając bardzo dużo od siebie. Kolejna rzecz to fabuła - która jest niemal identyczna i uderza w te same struny. Nie powiem jakie, żeby Wam nie psuć ewentualnej zabawy, jednak pewnie już sami się domyślacie. Kolejna rzecz - całe sceny czy animacje, co naprawdę zadziałało mi na nerwy w kilku sytuacjach. Tak, jak mglistą sylwetkę nierealistycznie migoczącej kobiecej, wykrzywionej postaci można jakoś wybaczyć przy ogromnym nakładzie dobrej woli, tak elementy pokroju sceny śmierci to po prostu dno i wodorosty. Animacja śmierci - bycie uduszonym i skręcenie karku przez kobiece widmo jest identyczną - powtarzam, identyczną! - animacją jak duszenie i ukręcenie karku przez jednookie kobiece widmo w P.T. To co Bloober Team w tym miejscu pokazał jest prostu niskie i żenujące. Jak pisałem wcześniej, od samego początku nie lubiłem idei "inspirowania się" czymś co miało być tylko i wyłącznie demem, jednak nawet w tym istnieją przecież granice - które ta gra przekroczyła o dobrą długość. Owszem, może to jest drobiazg, który dla normalnego odbiorcy nie ma znaczenia - jednak ja to widzę jako dowód, że twórcy nie tyle chcieli się "zainspirować" P.T. co wyrwać z niego jak największe kawałki i wszyć we własną grę jak kończyny we Frankensteina.Jedynym sposobem pozbycia się pokusy jest uleganie jej.
Jednego jednak Layers of Fear odmówić nie potrafię - że jest to jeden z najlepiej wyglądających i najbardziej pomysłowo wykonanych horrorów w jakie grałem kiedykolwiek. A wszystko to osiągnięte z pomocą silnika Unity, którego dotychczas nie byłem wielkim fanem - głównie z uwagi na potworną grafikę Wasteland 2. Bloober Team jednak pokazał Nam w pełni ile znaczą odpowiednie narzędzia umieszczone w odpowiednich rękach - kreując produkcję, która idealnie dostosowuje się do formy Walking Simulatora, pozwalając jednak na coś ponad pobieżną interakcję z przedmiotami. Wcześniej wspomniane momenty "szczucia" gracza sprawiają przekonujące wrażenie także dzięki temu, że zostały wykreowane z dbałością o najmniejsze - często zaskakujące - detale. Obrazy tutaj nie tylko "zmywają" jedną warstwę żeby ukazać inną, ale też potrafią się ruszać w poklatkowy sposób przypominający "Gnijącą Pannę Młodą" zmieszaną z najgorszym koszmarem sennym Kubricka. Do tego znakomite oświetlenie, dobrze zaimplementowana w narrację fizyka przedmiotów i bardzo rozsądne wymagania sprzętowe - i mamy grę pod względem technicznym niemal idealną. Jest jedna rzecz która odstaje - oprawa muzyczna. Bywa bardzo skutecznym narzędziem kreującym napięcie w określonych momentach w grze, jednak jej ogół określam na bardzo monotonny. Przeglądając ścieżkę dźwiękową miałem wrażenie że słucham tego samego kawałka zapętlonego w nieskończoność, czego nie mógłbym nawet wskazać jako celowy zabieg mający na celu wzbudzenie "szaleństwa" - chyba że mówimy o oszaleniu z nudy.Kiedy bogowie chcą Nas ukarać, spełniają Nasze prośby.
Grając w Layers of Fear przypominał mi się zeszłoroczny, niemal identyczny pod względem jakości tytuł - Kholat. Tak samo piękny wizualnie, tak samo ciekawy tematycznie, i tak samo rozczarowujący pod względem opowiedzianej historii. Tylko tak, jak Kholat cierpiał na zbyt małą ilość narracji rozstrzeloną po pięknym, acz nieco za dużym i pasywnym świecie, tak Layers of Fear cierpi na najgorszy grzech każdego horroru - sztampę, która potrafi zagrzebać każdy obiecujący motyw. Opowiedziana historia jest przewidywalna do bólu, a ilość "jumpscares" po pierwszej połowie zakrawa o zbrodnię. Nie wspominając nawet o ilości zapożyczeń z anulowanego P.T. Jednak mimo tych wad, tak samo jak w przypadku Kholat - nie żałuję zakupu, ani czasu spędzonego w grze. Czai się tutaj potencjał - oprawa, pomysł, estetyka, momenty igrania z instynktami gracza - to wszystko ma smak. Tym bardziej więc przykro stwierdzić, że "Warstwy Strachu" nie potrafiły pojąć tego, co uczyniło na przykład Zaginięcie Ethana Cartera wspaniałym - kiedy sama rozgrywka polega na spacerowaniu z miejsca na miejsce, to scenariusz musi być bezbłędny. Musi mieć moc, charakter, klimat, angażującą stawkę i dozę nieprzewidywalności. Musi Nas przyciągnąć do ekranu i uczynić "Walking Simulatora" przyjemnym doświadczeniem. W Layers of Fear tego nie czułem - jedyne co mnie pchało do przodu, to spektakl wizualny oraz momenty oszukiwania moich instynktów. Które też były mniejszością w stosunku do nudnych stworów i brzydkich obrazów wyskakujących przed moją twarzą i robiących "BU!".Moja ocena: 5/10
+ ciekawa tematyka
+ nawiązania do twórczości Oscara Wilde'a
+ znakomita oprawa wizualna oraz optymalizacja
+ kilka odważnych, przerażających motywów..
- .. kompletnie jednak zagrzebanych w morzu jumpscares
- potwornie oklepana fabuła
- ilość elementów bezwstydnie żywcem wyciętych z P.T.
- monotonna oprawa muzyczna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz