Jaki fan Star Wars już pierwszego wieczoru nie skosztowałby wersji beta nadchodzącego Star Wars Battlefront. Mimo że zarówno zapowiedzi, jak i sam fakt że gra wychodzi spod skrzydła EA nie napawają mnie optymizmem - z całego serca kibicuję tej grze jako pierwszej "poważnej" produkcji Star Wars od czasów świetnego The Old Republic. W dodatku popatrzcie sami na materiały promocyjne - ta grafika! Ta muzyka! Ten klimat! Walkery maszerujące przez Hoth i Imperium walczące z Rebelią w przestrzeni powietrznej nad Sullust! Te wszystkie elementy - trailery, screeny, dev-diaries - nakręciły mnie na Battlefronta do tego stopnia że pierwszy raz w życiu zastanawiałem się nad złożeniem preordera. Szkoda tylko, że sama zabawa w becie ostudziła mój zapał równie skutecznie jak wiadro zimnej wody - zostawiając mnie ostudzonego i bardzo, ale to bardzo niezadowolonego.
Pju, pju w Rebel Scuma..
Nie wyłączyliście mojego wpisu po przeczytaniu wstępu, dochodząc do wniosku że "nie jestem prawdziwym fanem Star Wars" bo jestem krytyczny wobec nowego Battlefronta? Gratuluję oraz ostrzegam, że krytyki będzie więcej. Bowiem "Star Wars Battlefront", czy też "EA Battlefront" (jakoś mi bardziej pasuje ta druga nazwa) jest nie tyle "złą", "słabą", czy "kaszankową" grą - jest to po prostu produkcja kompletnie bez charakteru i bez żadnego interesującego elementu ponad motyw przewodni. I zanim z Was niektórzy powiedzą coś w stylu "można to powiedzieć o każdej grze SW poza obiema odsłonami KOTOR" - prawda jest taka że nie, nie można. Może i fabuła obu odsłon The Force Unleashed była iście debilna, jednak sam gameplay był znakomity, miał unikalny smak oraz wprowadzał ciekawe zastosowanie Mocy. Jedi Knight jest świetną, długą serią gier, które pokazały świat Star Wars z nieco innej strony, wprowadziły do niego ciekawe historie oraz bardzo satysfakcjonujące walki na miecze świetlne. Republic Commando natomiast wziął byka za rogi i dał do zrozumienia że marka "Star Wars" to nie są wyłącznie Jedi, miecze świetlne i płynące napisy początkowe. Lista ciągnie się dalej i możecie mi wierzyć - jest naprawdę długa. Po drugiej stronie oczywiście, stoją gry podobne nowemu Battlefrontowi - jak Empire at War, Republic Heroes czy stary, (nie)dobry Phantom Menace - jednak nikt jakoś nie udaje że "przecież to są wspaniałe gry". Dlaczego więc nagle Battlefront od EA otrzymuje pochwały, brawa, fani ze łzami szczęścia w oczach dziękują na profilu EA za "wspaniale wykonaną pracę" - kiedy naprawdę nie ma za co dziękować? W obecnej chwili ta gra sprawia naprawdę bolesne wrażenie że jest to produkt mający się sprzedać wyłącznie przy okazji premiery "Przebudzenia Mocy".Kampania? Jaka kampania?! Po grze za 180 zł się zawartości spodziewasz?!
Wiecie, od początku czułem swoim wielkim nosem że ten cały "Tryb Survival" prezentowany jako "godne zastępstwo za kampanię Single Player" to była po prostu ściema. Kilkukrotne ogranie udostępnionej w becie mapy na Tatooine tylko potwierdziło moje przypuszczenia - wykonanie tego trybu nie jest tylko leniwe, ale też bezczelne w świetle tego co padło z ust zarówno ludzi z DICE, jak i samego Moore'a podczas jednego z wywiadów. "Tryb będzie posiadać zawartość fabularną" - jasne, zawartość fabularną zawartą w ekranie ładowania i pięciosekundowym wstępniaku przed rozpoczęciem zabawy. Cudownie, gratuluję studiu DICE - właśnie pobili dotychczasowy rekord żenady na rynku gier, polegający na wypuszczaniu dennego, trwającego 3 godziny Singla, którego ktoś posiadający dobre poczucie humoru nazwie "kampanią". Może i bym się nie czepiał gdyby ten tryb był wart cokolwiek poza kooperacją z kumplem. Wtedy ten tryb jest okej, podobnie jak kiedyś był Coop w Battlefield 3. Jednak grać na tych mapach samemu po prostu nie ma sensu - pierwszy raz, może nawet drugi jest fajnie, przyjemnie, cieszysz się plecakiem odrzutowym i przyjemnym strzelaniem. Jednak im dalej, tym nudniej i bardziej bezsensownie. Po co mam wykonywać wyzwania na tych mapach? Czemu powinienem ją przechodzić na hardzie? Dlaczego miałbym się chociaż tyćkę przejąć zbieraniem gwiazdek za wykonywanie osiągnięć i rekordy czasowe? Owszem, łącznie tych map będzie 12 - po jednej na każdą planetę. Nie zmienia to jednak faktu że każdy z tych poziomów będzie polegał na tym samym - pokonaj 15 fal przeciwników, z czego każdą falę można rozbić w minutę, góra półtorej. Daje to łącznie 3-4.5 godziny zabawy polegającej na dokładnie tym samym, w dodatku z zawartością fabularną bliską, bądź wręcz wynoszącą zero. Tryb fabularny - mam na myśli godną, wynoszącą 5-6 godzin kampanię - by tej grze nie tylko "pomógł" ale też kompletnie zmienił nastawienie wielu graczy do wartości produkcji. Nawet jeżeli nie lubisz trybu Multiplayer, bądź samo Multi nie jest dobre - o czym więcej za chwilę - to zawsze pozostaje kampania która jest ładna, fajnie się w niej strzela i coś wnosi do świata gier Star Wars.Walka na Hoth realistyczna jak nigdy wcześniej! Rebelianci nie mają szans wygrać!
Jednak przejdźmy do najważniejszego - do elementu, który ma "sprzedać" nowego Battlefronta, czyli Multiplayer. Udostępnione zostały dwie mapy - mała arena na Sullust w wersji 8v8, oraz "danie główne", czyli "Atak AT-AT" na Hoth. Zacznijmy od tej drugiej, "najważniejszej" mapy - bowiem to w niej leży największy problem podczas gry. Powiedzmy sobie szczerze - balans sił na Hoth został zastrzelony, wyrzucony przez okno, oraz zakopany w płytkim grobie, żeby potem jeszcze poszarpały go psy. Nie ma co nawet mówić o beznadziejnej sytuacji w jakiej jest Rebelia podczas meczu - Vader i spółka mają nie jednego, a dwa AT-AT, do tego AT-ST, myśliwce i absolutnie żadnych celów ponad zabijanie. "Ci dobrzy" natomiast może i mają działa które zadają "jakieś" obrażenia, jednak przy tym muszą osiągnąć kooperację równą turniejowej, żeby mieć jakąkolwiek szansę w trzymaniu przekaźników koniecznych do kierunkowania ataków na walkery. No i T-47 pojawiają się pod sam koniec meczu, kiedy mają tylko nikłą szansę na wywrócenie maszyn kroczących. Jednak nie chodzi tylko o to - sam design mapy wręcz zachęca graczy do bezmyślnej, szalonej gonitwy po arenie niczym bezgłowe kurczaki. Arena ma dziwny, półkolisty kształt z wielkim, regularnym polem bitwy pod sam koniec i bazą Rebeliantów mniej więcej na środku. Przez to do właściwego starcia sił - na polu bitwy, w okopach - dochodzi pod sam koniec meczu, wcześniej natomiast każdy gracz goni jak szalony baza-przedpole-pustkowie, czy to w szale zabijania (po stronie Imperium) czy też histerycznie broniąc przekaźników (Rebelianci). O jakiejkolwiek kooperacji też możecie zapomnieć, czego winą jest moim zdaniem brak "Oddziałów" rodem z odsłon Battlefield. Dyrygowały one przebiegiem bitwy, wymuszały w naturalny sposób kooperację czterech obcych graczy, oraz zachęcały do walki zespołowej. Tutaj jest tylko "Buddy Respawn" który nie daje kompletnie nic.
Nieco lepiej jest z drugą mapą - kieszonkowym, szybkim trybem na Sullust polegającym na przejmowaniu kapsuł ratunkowych spadających na mapie. Tutaj istnieje równowaga sił, mapa sprawia wrażenie zrobionej w lepszy sposób, posiada absolutnie genialny poziom detali na arenie, jak zniszczony X-Wing i TIE, oraz, mówiąc krótko - zabawa jest naprawdę dobra. Bardzo intensywnie przypomina Call of Duty - cechuje go właśnie szybkość, intensywne wymiany ognia na bliskim dystansie, częste korzystanie z granatów i specjalnych zdolności, oraz krótki, przyjemny czas trwania. Jednak i tutaj pojawia się problem - po paru meczach ten tryb robi się niesamowicie nudny. Znowu mamy do czynienia z chaotycznym bieganiem w poszukiwaniu kapsuł niczym pies za rzuconym kijem - i, możecie mi wierzyć, po czwartym czy piątym meczu naprawdę nudziłem się jak mops. Zwłaszcza że przebieg bitwy jest dyktowany przez to, gdzie akurat spadnie kapsuła - a spadają pojedynczo, w losowych miejscach - w związku z czym w okolicy celu jest intensywna i absolutnie nieczytelna wymiana ognia, a naokoło pustka i cisza. Żadnego kombinowania, żadnej taktyki, żadnego naturalnego przebiegu walki i zmian - nic co znamy i kochamy chociażby w niesamowicie fajnej mapie Operation Locker w Battlefieldzie 4.
Nieco lepiej jest z drugą mapą - kieszonkowym, szybkim trybem na Sullust polegającym na przejmowaniu kapsuł ratunkowych spadających na mapie. Tutaj istnieje równowaga sił, mapa sprawia wrażenie zrobionej w lepszy sposób, posiada absolutnie genialny poziom detali na arenie, jak zniszczony X-Wing i TIE, oraz, mówiąc krótko - zabawa jest naprawdę dobra. Bardzo intensywnie przypomina Call of Duty - cechuje go właśnie szybkość, intensywne wymiany ognia na bliskim dystansie, częste korzystanie z granatów i specjalnych zdolności, oraz krótki, przyjemny czas trwania. Jednak i tutaj pojawia się problem - po paru meczach ten tryb robi się niesamowicie nudny. Znowu mamy do czynienia z chaotycznym bieganiem w poszukiwaniu kapsuł niczym pies za rzuconym kijem - i, możecie mi wierzyć, po czwartym czy piątym meczu naprawdę nudziłem się jak mops. Zwłaszcza że przebieg bitwy jest dyktowany przez to, gdzie akurat spadnie kapsuła - a spadają pojedynczo, w losowych miejscach - w związku z czym w okolicy celu jest intensywna i absolutnie nieczytelna wymiana ognia, a naokoło pustka i cisza. Żadnego kombinowania, żadnej taktyki, żadnego naturalnego przebiegu walki i zmian - nic co znamy i kochamy chociażby w niesamowicie fajnej mapie Operation Locker w Battlefieldzie 4.
Czy leci z nami pilot?
Przejdźmy jednak do elementu, na który ostrzyłem sobie zęby najbardziej - do latania. Owszem, bitew kosmicznych nie będzie (chyba, że akurat będą - w DLC..), jednak w zamian otrzymamy tryb Eskadra, w którym będziemy mogli się wyszaleć do woli - walcząc w przestrzeni powietrznej planet oraz klucząc w kanionach i między chmurami polując na myśliwce wroga. Brzmi wspaniale, prawda? Szkoda jedynie, że wszystko rozbija się o system latania, który jest potworny. Pamiętacie może te wspaniałe czasy Battlefront 2 z 2005 roku? Gdzie każdy pojazd zachowywał się zupełnie inaczej, w inny sposób się nimi sterowało, stosowało różne manewry oraz miały inną funkcję podczas walki? Możecie o tych czasach zapomnieć, ponieważ EA Battlefront wprowadza latanie czymś, co w prowadzeniu przypomina cegłę z przyklejonymi papierowymi skrzydełkami. Niezależnie od tego czy kontrolujesz X-Winga, A-Winga, T-47 czy różne modele TIE - każdym "latadłem" niemal nie da się sterować. Zwrotność? Jaka zwrotność, kiedy skręcać można w bardzo ograniczonym stopniu, a przyspieszenie nie daje za wiele. Przekłada się to na całą walkę, która zamienia się w starcia pijanych much, które nie mogą w normalny sposób kontrolować lotu, nie mówiąc nawet o trafieniu czegokolwiek. Jeżeli udało mi się kogoś zestrzelić to było albo dzieło przypadku (z drobną pomocą nieintuicyjnego "celowania"), albo przez złość, kiedy zacząłem celować w piechotę walczącą na ziemi, bo tylko do tego tekturowe zabawki udające myśliwce się nadają. Nie muszę nawet nikomu nadmieniać że forma wskakiwania za stery pojazdów - jako "Tokeny" - jest absolutnie nieklimatyczna i żenująco głupia, jednak to jest żaden problem w porównaniu do samej walki - czy raczej "prób opanowania maszyny".To wszystko sprawia, że cały tryb Eskadra jest martwy już przed premierą gry, i nikt nie będzie w niego grał. Bo jak tutaj cieszyć się pilotowaniem X-Winga czy TIE Interceptora, kiedy sterowanie jest beznadziejne, a co za tym idzie - w przestrzeni walki panuje chaos oraz plątanina metalu, krzątająca się w zupełnie nieskoordynowany sposób. Dziękuję, wolę już walczyć na piechotę za pomocą totalnie przegiętego ciężkiego blastera i jetpacka.
Czy to wszystko jednak oznacza tyle, że EA Battlefront to dno, muł i wodorosty, oraz pod żadnym pozorem nie należy go kupować? Bynajmniej - ja pisałem na początku, w obecnej chwili nie zapowiada się to na szczególnie złą grę. Samo strzelanie i walka są niesamowicie przyjemne - głównie dzięki podobieństwu i szybkości podobnej do Call of Duty. System ulepszeń, modyfikacji ekwipunku czy wyglądu postaci - też są fajne, mimo że skromne. Każdy blaster strzela inaczej, system 3 kart stanowi doskonałe połączanie "Killstrejków" z COD oraz Burn Cards z Titanfalla. Oraz najważniejsze - ta gra bardzo wiernie odwzorowuje klimat Star Wars. Walki okrętów w powietrzu nad polem bitwy wyglądają cudownie, aż chce się spędzić cały mecz obserwując ich taniec na orbicie planety. Walka Rebeliantów ze Szturmowcami jest realistyczna i filmowa jak nigdy dotąd, niesamowicie wpływając na immersję ze światem gry - przynajmniej przez pierwszych parę rozgrywek. Każdy dźwięk, czy to wystrzał z blastera, czy wizg silnika - brzmią jak powinny. Tutaj są momenty które potrafią sprawić, że serce fana Star Wars urośnie. Nie potrafię nawet opisać uczucia czystego "wow" kiedy pierwszy raz przebiegałem pomiędzy nogami kroczącego AT-AT na Hoth. Lub kiedy u boku samego Vadera wdarłem się do bazy Rebelii. To wszystko na filmikach, screenach i przez pierwszych parędziesiąt minut gry sprawia niesamowite wrażenie. Szkoda tylko że im dalej w las - tym gorzej. Balans na Hoth nie istnieje - i owszem, samo DICE to przyznało oraz planują poprawkę, jednak w dalszym ciągu nie można pominąć, że podczas zabawy ten problem istniał. Podobnie z zawartością Single Player - jest po prostu żałosna, oraz nie wygląda na to, że sytuacja się poprawi do czasu premiery. A, wbrew temu co mówią niektórzy, jest ona ważna - zwłaszcza w grach takich jak Star Wars, które mają niesamowity potencjał do opowiedzenia dobrej historii - pokazał to przecież Republic Commando lata temu. Oraz, co najgorsze - to wszystko jest nudne. Kompletnie bez smaku, bezpieczne, utworzone tylko z szarych, pasujących elementów by czasami nikt nie mógł oskarżyć twórców o samodzielne myślenie. Tu elementy Call of Duty, tam mała dawka Battlefieldów, gdzieniegdzie delikatny zapach Titanfall czy klasycznego Battlefront 2. Twórcy nawet nie potrafili się pokusić o mecze dla 64 graczy, stawiając zamiast tego na lokalne, oraz mniej imponujące podczas zabawy 20v20.