piątek, 7 kwietnia 2017

Krytycznym Okiem: Mass Effect Andromeda


Uważam, że w przeciągu lat nadaliśmy serii Mass Effect status "świętej krowy" nieco niezasłużenie. I nie mówię tylko o rozgrywce, która w każdej odsłonie cierpiała na inny gatunek bolączki. Samo założenie, podejście do zabawy, scenariusz – też cierpiały na swoje problemy, których Bioware nigdy w pełni nie naprawił. Mass Effect ponad te pojedyncze wady jak sztywność zabawy pierwszej części czy katastrofalne zakończenie trzeciej stanowił ciężki przypadek niewykorzystanego potencjału. Mamy ten znakomicie zaprezentowany świat pełen niezbadanych planet i interesujących ras oraz własny statek – a każda odsłona stanowi niemal liniową grę akcji z lekkimi elementami RPG rozgrywającą się wyłącznie w ciasnych korytarzach pełnych osłon i skrzynek. Sam pisałem różne rzeczy o poprzednich dwóch grach – chwaliłem je, wyróżniałem, Mass Effect 2 nadal uważam za jedną z najlepszych gier poprzedniej generacji – ale jednak w moich oczach ME zawsze mogła być czymś więcej, bardziej otwartym w konstrukcji i oferującym całkiem dosłowny wszechświat do zobaczenia, a przy tym istniejącym jako samodzielna gra zamiast "części trylogii".
Stąd też w morzu obecnego hejtu radzę Wam zapiąć pasy, bo Mass Effect Andromeda jest prawdopodobnie moją ulubioną odsłoną całej serii pomimo ogromu technicznych problemów, jakie w niej znalazłem.



Nowy świat, nowa szansa.

   Akcja Mass Effect: Andromeda rozpoczyna się tuż po zakończeniu akcji Mass Effect 2, od powołania do życia Andromeda Initiative, która ma za zadanie rozpocząć kolonizację sąsiedniej galaktyki za pomocą "ark" pełnych przedstawicieli różnych ras uniwersum ME. Wydarzenia przesuwają się do przodu o 645 lat, po których ludzka arka Hyperion dociera do galaktyki Andromedy, wybudzając zamrożonych w stazie obywateli. Wcielamy się w syna lub córkę Poszukiwacza Aleca Rydera, i rozpoczynamy misję odnalezienia nowego domu dla ludzkości.
Najnowsza odsłona Mass Effect stawia na zdecydowanie odmienny ton niż trzy numerowane części serii. W szczególności ME2 i ME3 charakteryzowały się raczej ciężkim i poważnym klimatem o ratowaniu wszechświata przed zagładą, ludzkich koloniach przerabianych na mielone dla "Ludzkiego Reapera" czy temacie uciśnienia osób o zdolnościach biotycznych. Andromeda stawia raczej na ton przypominający Star Treka – wrażenie uczestniczenia w wielkiej międzygalaktycznej przygodzie podczas której odkrywamy coś tajemniczego, starożytnego, ciekawego i zupełnie innego niż moglibyśmy się spodziewać. Nie mówię oczywiście że zrobiła się z Mass Effect bajka, bo najnowsza gra nadal potrafi Nas zaangażować bardzo emocjonalnymi momentami, epicką skalą w której działa Nasz bohater i całą gamą interesujących, odmiennych postaci o różnych motywacjach. Bardzo wszystkiemu pomaga usunięcie znanego z poprzednich gier, a moim zdaniem niepotrzebnego systemu Paragon, który rysował wybory w grze jako "dobre i złe" zamiast dojrzałego podejmowania decyzji patrząc na wszystkie za i przeciw. Podobnie ma się sprawa z towarzyszami Rydera i załogą najnowszej "Normandii" – mimo że stanowią oni remiks znanych i kochanych z poprzednich gier postaci, to jest to dobry typ przemieszania by wytworzyć coś bardziej przekonującego i ludzkiego. Nie znajdziemy tutaj nudnego "etnicznego zapychacza" jakim był Jacob czy drażliwej agresorki jak Jack, postaci które miały wyłącznie zapychać dane spektrum rasowe, kulturowe czy seksualne. Zamiast tego mamy, cóż – osoby, posiadające różne podejście do życia i towarzystwa Rydera, motywacje, pragnienia i obawy. Wydaje mi się to wszystko tym lepsze przy ilości oskarżeń w stronę gry, że jest to "propaganda politpoprawności" – bynajmniej nie odnoszę takiego wrażenia. Nie widzę tutaj postaci które zostały umieszczone tylko po to by jakaś grupa osób nie czuła się urażona, ani nie widzę fabuły próbującej wbijać Nam do głowy, że liberalna myśl polityczna to jedyna myśl prawidłowa, a wszystko inne to różne warianty faszyzmu. Jasne, mógłbym się doczepić do niezbyt inteligentnie ujętego przytyku w stronę kryzysu imigranckiego, jednak nawet i z tego tematu Andromeda pozwala Nam wyciągnąć to, co sami uważamy zamiast okręcania faktów i samego tematu. Porównując do gier które "politpoprawność" i próba wciśnięcia agendy naprawdę zniszczyły od korzenia po ostatni liść – mam tutaj na myśli Siege of Dragonspear do Baldur's Gate EE – to najnowszy Mass Effect naprawdę nie ma się czego wstydzić, ani gdzie wzbudzać kontrowersji.



Biotyczna szarża, i wiele więcej!

   Jak widzieliście w pierwszym paragrafie, moja podstawowa pretensja w stronę Mass Effect jako serii dotyczyła samej rozgrywki. Mówicie co chcecie, dyskutujcie, drzyjcie szaty – dla mnie Mass Effect 2 i 3 to są Third Person Shootery wyposażone w naprawdę dobry scenariusz i elementy RPG tu i ówdzie. Seria rozgrywała się dotychczas niemal wyłącznie w tycich hubach i skryptowanych, ciasnych korytarzach pełnych niemilców do odstrzelenia, w dodatku przy niemal zerowej różnorodności w samej rozgrywce – gdzie Biotyk i Żołnierz różnili się tak naprawdę garstką zdolności i preferowanym ekwipunkiem.
I to właśnie jest element które Andromeda przemodelowała w najlepszy sposób – najnowszy Mass Effect oferuje prawdziwe Open-World RPG z elementami akcji podobne do Wiedźmina czy Dragon Age: Inkwizycji. Zamiast ciasnych korytarzy – gama olbrzymich planet wypełnionych po brzegi zadaniami, ruinami, znajdźkami i tajemnicami. Zamiast łazika przypominającego w sterowaniu lodówkę na wrotkach – Nomad z kilkoma trybami jazdy, przyspieszeniem i zdolnością odpowiedniego skoku. Zamiast maszerowania liniowymi arenami pełnymi niewidzialnych ścian – plecak odrzutowy do pełnej dyspozycji i możliwość wpisania się na każdy kamień i do wszystkich ukrytych miejsc. I najważniejsze, porzucenie pykania krótkimi seriami zza osłony niczym w Gears of War czy Uncharted – a zamiast tego walka która wrzuca do mieszanki ogromną dawkę dynamiki, tempa i konieczności dostosowania się do klasy, którą gramy. Klasami biotycznymi nie chowamy się teraz za osłony z okazjonalnym użyciem szarży czy biotycznego uderzenia – teraz wpadamy w przeciwników niczym genetycznie modyfikowany Jedi uzbrojeni w miecz i strzelbę odrzucając, podpalając i miotając w ziemię kim tylko popadnie. A i nawet klasy standardowe jak snajper dostały całkiem porządny zestaw kłów dzięki zmianom w rozgrywce – możemy robić uniki, ukrywać się za liniami wroga, podejść przeciwnika czy ustawić na wysokim punkcie snajperskim dzięki plecakowi odrzutowemu. Wszystkie te elementy skutkują grą o eksploracji kosmosu o której każdy z Nas zawsze marzył – bez jakichkolwiek poważnych ograniczeń możemy wykonywać misje, czyścić niebezpieczne tereny albo badać planety z mostka statku i nie tylko. Mamy świetny i całkiem rozbudowany crafting, zlecenia poszukiwania nowych minerałów albo roślin, opcję terraformowania planet czy przeszukiwania tajemniczych ruin za skarbami i technologią. Jest tutaj ogrom opcji, by po prostu dobrze spędzać czas w ramach i poza ramami narracji przez całe dziesiątki godzin, ponownie przypominając mi o tym pierwszym wielkim "WOW" kiedy to otworzyła się przed Nami galaktyka w SW: Knights of The Old Republic. I wszystko byłoby pięknie gdyby nie jeden szkopuł, o którym już pewnie słyszeliście..



Moja twarz jest zmęczona.

   Pod względem technicznym Mass Effect Andromeda jest kiepski w naprawdę najzabawniejszy sposób. Poczynając od legendarnie już złych animacji twarzy, które wahają się od "znośnych jak na standard PS3", aż po "skórę naciągniętą na egzoszkielet", a kończąc na prawdziwej feerii różnych bugów, glitchy czy przekabaceń animacji – jest tutaj wszystko. Dialogi lubią sobie przerzucić kamerą w taki sposób, że nie widzimy rozmówcy i często samego bohatera, towarzysze po wysiadce z łazika teleportują się pięć metrów ponad ziemię, niektóre autosejwy lubią się wykrzaczyć na różne sposoby, więc polecam Wam robić zapisy manualne co godzina lub dwie, by nie stracić 6 godzin progresu jak ja. Takiej ilości błędów w tym stylu nie widziałem chyba od czasów The Elder Scrolls: Oblivion w 2006 roku, co stanowi niemałe osiągnięcie. Dziw że przy tak wielkiej ilości błędów i problemów optymalizacja i ogólna jakość graficzna produkcji jest naprawdę pierwszorzędna. Mamy prawdziwie karkołomną mnogość opcji graficznych która pozwala Nam dostosować grę nie tylko do poziomu naszego komputera, ale i preferencji wizualnych w ogóle, wszystko to przy całkiem niskich ogólnych wymaganiach sprzętowych oscylujących gdzieś w okolicach najnowszego Battlefielda. Widoki, planety, tekstury na postaciach zostały wykreowane ze smakiem i dbałością o najmniejsze szczegóły, podobnie z genialnym oświetleniem i cieniowaniem na modelach. Nie gorzej jest ze strony dźwiękowej – mimo że soundtrack nie osiąga cudownego poziomu ME3, to już spokojnie dorównuje drugiej odsłonie, a każda broń wydaje z siebie ogromnie satysfakcjonujący huk przy strzelaniu. Jedyne gdzie entuzjazm nieco więdnie, to przy nagranych dialogach – zdecydowana większość jest oczywiście bardzo dobra, jednak wykonując zadania poboczne mamy okazję zetrzeć się z całkiem nieprzyjemną amatorszczyzną przywołującą na myśl gimnazjalistę czytającego z kartki.



Większy efekt większej masy.


   Podsumowując swoją opinię na temat Mass Effect Andromeda musiałem poważnie zastanowić się w jaki sposób podchodzę do oceniania gier. Czy skala 1-10 oznacza bardziej stan techniczny danej gry, poziom narracji, jakość i zróżnicowanie gameplay'u, a może wszystko naraz? Czy też można wygotować z klasycznej skali ocen jedną miarę – poziom, w jakim chcę daną produkcję polecić i jak mocno zachęcam inne osoby do zagrania w nią. Gra w końcu może być technicznie perfekcyjna ze zrównoważona rozgrywką, a po prostu nie być interesującym produktem bądź na odwrót – prezentować sobą coś oryginalnego i ciekawego, jednak podanego w nudnej i nieprzyjemnej formie.
Jestem zdania że nie powinniście ślepo wierzyć hejtowi Internetu że Mass Effect nie jest wart waszego czasu. Pisałem na samej górze, i powtórzę to jeszcze raz – to jest najprawdopodobniej moja ulubiona odsłona Mass Effect dotychczas. Ulepszona względem poprzedniczek, rozbudowana, o bardziej otwartej i pasującej do tego świata konstrukcji. Bardzo dawno nie pojawiła się gra, w którą wtopiłbym ponad 70 godzin na jednym "przejściu" będąc non stop zaangażowanym w wydarzenia na ekranie, oraz ciągle na tropie czegoś nowego i ciekawego. Mimo tego co widzieliście, bądź słyszeliście – i tak polecam Wam dać tej produkcji szansę, bo może Was niesamowicie miło zaskoczyć. Pod względnie możliwą do tolerowania warstwą błędów technicznych znajduje się prawdopodobnie jedna z najlepszych gier o eksploracji kosmosu, jakie trafiły na komputery stacjonarne i konsole. 




Moja ocena: 8/10

+ otwarta, umiejętnie poprowadzona konstrukcja gry
+ lżejsza, jednak bardzo angażująca narracja
+ różnorodność odwiedzanych planet i miast
+ znakomita, dynamiczna walka
+ naprawienie wszystkich bolączek poprzednich odsłon Mass Effect
+ ogrom zawartości
+ doskonała optymalizacja

- bardzo nierówna jakość animacji postaci i ich twarzy
- ilość bugów na metr sześcienny dorównuje grom Bethesdy
- problemy z zapisami automatycznymi