środa, 21 września 2016

Szybka Piłka: Kanoniczne książki Star Wars - Nowa Nadzieja czy Mroczne Widmo?

Jak większość oldskulowych fanów Gwiezdnych Wojen - z początku śmiertelnie obraziłem się na Disneya za kasację Expanded Universe i wprowadzenie "Nowego Kanonu" do świata książek i gier. W miarę miesięcy jednak gniew ustał, bo w jego miejsce pojawiła się smutne stwierdzenie - że do wymienienia naprawdę dobrych książek i gier Star Wars potrzebowałbym palców góra u obu rąk. Reszta zaś, pozostałe dziesiątki tytułów -wahały się od mocno przeciętnych aż po komicznie beznadziejne. Stąd też zdecydowałem że dam "lepszemu, zorganizowanemu" zastępstwu szansę - w końcu Przebudzenie Mocy w pełni mnie usatysfakcjonowało, a Battlefront, mimo że krytykowany przeze mnie w recenzji - nadal jest przeze mnie ogrywany jako jedyny Multiplayer FPS, Wybrałem więc trzy ( z sześciu dostępnych ) książki, które z powodzeniem nakreśliły przed moimi oczami jak teraz będzie wyglądała galaktyka literatury "Starłorsowej"..


"Star Wars: Koniec i Początek".



Zacznijmy od "tak jakby" wstępu do Przebudzenia Mocy, opisującego ostatnie dni i ewentualny upadek Imperium, które po śmierci Palpatine'a nadal próbuje odzyskać resztki władzy w galaktyce. To jest książka z tych które - przy natłoku wątków - nie wiedzą o czym chcą opowiadać. Czy to ma być ostatni dramatyczny zryw Imperium, czy może przygody dzieciaka z mamą w małym miasteczku? Książkę można z powodzeniem podzielić na trzy segmenty: 
- fragment o pani Admirał, która próbuje zjednoczyć Imperium i odzyskać kontrolę nad strzaskanymi siłami niegdysiejszej potęgi militarnej,
- historię Łowczyni Nagród z rozterkami moralnymi,
- przygody młodego "Sieroty z Wyboru" i jego matki, pilota Rebelii,
I tak, jak dwa pierwsze wątki były w mojej opinii fajne, ciekawe i przekonujące na tyle, żeby sprawiały wrażenie elementu świata Star Wars, tak rozdziały opisujące Norrę i jej syna wydają się potwornie nie na miejscu. Wyobraźcie sobie że czytacie znośną, ale nieco sztampową książkę Star Wars - powiedzmy, coś poziomu "Kenobiego". Co kilkanaście stron jednak macie wrzucony rozdział rodem z tych modnych kiedyś "powieści młodzieżowych" których poziom wahał się między bagnem Luizjany, a szaletem w trzecim kręgu piekieł. Sprawia to, że jednocześnie chęć czytania zostaje zatrzymana betonową barierką, a nie chcesz przerywać lektury - żeby móc dotrzeć do kolejnych ciekawych wątków pozostałych postaci. 
Nie powiem, że tą książkę polecam - chyba że jesteście bardzo zainteresowani czymś w stylu epilogu do Powrotu Jedi, a skaczący poziom lektury Was nie odstrasza. 

"Star Wars: Lordowie Sithów"



Tą książkę to najłatwiej mi podsumować jako "konkretne rozczarowanie", a nie spodziewałem się po niej wiele - ot, Vadera i Palpatine'a rzucającego rebelianckim truchłem na lewo i prawo przy akompaniamencie Imperialnego Marszu. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy w połowie książki zorientowałem się że "para z okładki" musi dzielić miejsce z jakimś pożałowania godnym wątkiem Twi'lekańskich rebeliantów z Ryloth, którzy zamieniają proces czytania w festiwal irytacji. Kiedy Vader i jego mistrz pojawiają się na kartach, to jest wszystko czego można się spodziewać - epika, intrygujący wątek rywalizacji i sojuszu pomiędzy mistrzem i uczniem oraz zaskakująco dobrze poprowadzone walki. Jednak tego wszystkiego jest stanowczo za mało, a stanowczo za dużo przywódcy głowoogoniastych rebeliantów, jego morderczej laleczki oraz skorumpowanego oficera Imperium, który ma nierówno pod sufitem, a wszyscy próbują "Dorwać Vejdera!" z finezją godną slapstickowej komedii. 
Tej książki tak samo nie potrafię polecić, zwłaszcza że stary Czarny Lord: Narodziny Dartha Vadera poprowadził wątek Sitha jako protagonisty sto - nie, tysiąc! - razy lepiej. 


"Star Wars: Dziedzic Jedi"


"Dziedzic Jedi" stanowi nową wersję starej, "bezpiecznej" książki Star Wars - coś w stylu "Spotkania na Mimban" albo "Nadchodzącej Burzy". I mimo że nie jest to bynajmniej wyjście ambitne czy godne braw, to w wypadku tej lektury stanowi bardzo miłą odmianę. Co więcej, po zamknięciu książki stwierdziłem że całość jest i tak napisana zgrabniej, przyjemniej i "luźniej" od przeciętnej pozycji znajdującej się w starym "Expanded Universe". Jest to najzwyklejsza na świecie powieść przygodowa - Luke'a Skywalker pomiędzy "Nową Nadzieją" a "Imperium Kontratakuje" próbuje odkryć czym był i jak działał Zakon Jedi, oraz jak może on ukończyć szkolenie zapoczątkowane przez Kenobiego. I oczywiście, z uwagi na filmy nie dowiaduje się on zbyt wiele, a całość kończy się raczej neutralnie, zachowując Status Quo - ale samo czytanie było, cóż.. fajne. To jest ten typ relaksującej książki, która sprawdza się idealnie do długiej podróży, jako odpoczynek od poważnych pozycji czy też jako zapychacz, by mieć czym zająć oczy w tramwaju. 
Tą pozycję mogę polecić, zwłaszcza że, porównując do całkiem podobnego Luke'a Skywalkera i Cieni Mindora z Expanded Universe - wychodzi o niebo lepiej, stanowiąc jednocześnie "czytadło" zbalansowane, oraz odpowiedzialnie podchodzące do własnego materiału źródłowego. 




Możecie teraz się zastanawiać, skąd taka boleśnie przeciętna jakość tych powieści - i odpowiedź można podsumować tak samo jak w przypadku ostatniej "dużej" Starwarsowej gry, czyli Battlefronta. To nie jest przypadek, ani kiepski wybór autorów czy tematu - to jest świadoma decyzja, żeby te książki wahały się od kiepskich po znośne, unikając wpadek tak samo jak wszelakiego potencjału. To jest nowa polityka Disney/Lucasfilm - absolutne bezpieczeństwo kosztem zmniejszenia jakości i jakiejkolwiek ambicji swojego dziecka. Zapychacze czasu, lepsze lub gorsze, ale nigdy nic więcej. Bo i po co, skoro każdy ambitniejszy pomysł można przekuć w grę komputerową, serial, albo jeszcze lepiej - w kolejny film Star Wars Story, podobny do nachodzącego Rogue One. 
Tego ruchu nie można ocenić w sposób zły czy dobry - zapadła decyzja marketingowa która, nie ukrywajmy, ma swoje plusy. Powiedzcie mi teraz absolutnie szczerze, podobni do mnie czytelnicy książek Star Wars - jak wyglądało Expanded Universe? Stanowiło wysypisko, w którym rzadko zostały rozmieszczone diamenty. Na każdego Dartha Bane'a i Punkt Przełomu przypadało dziesięć Wojen Klonów i Mocy Wyzwolonych. Ten brak równowagi został zakończony w sposób który nie obrzydzi, ale też nie zadowoli żadnej ze stron. Bardzo prawdopodobnie nie otrzymamy nigdy kolejnego "dzieła" tak komicznie złego że stanowiło swego rodzaju kult - dzieła pokroju Kryształowej Gwiazdy albo Szturmowców Śmierci. Jednak patrząc z drugiej strony - nigdy nie otrzymamy też książki tak prawdziwie dobrej, stanowiącej świetną lekturę nawet dla kogoś kto nie interesuje się zbytnio Star Wars poza filmami. Książki wkroczyły w epokę w której nie dostaniemy nowych Cieni Imperium. Nowego Czarnego Lorda. Czy nowego Plagueisa, który został "tak jakby" adoptowany jako Kanon, bo stanowił Star Wars lepsze niż którykolwiek film z Trylogi Prequelowej. 

Mimo że osobiście nie jestem z tej decyzji zadowolony, to bynajmniej nie zamierzam na książki Star Wars się "obrazić" i ich nie kupować. Mogę jednak podjąć świadomą decyzję, którą polecam i Wam - jak decydować się na średnią książkę, to po obniżce i w preferowanej tematyce. Jesteście jak ja - święcie przeświadczeni że Imperium i Palpatine mieli rację, a Waszym idolem jest Vader? Śmiało sięgajcie po tytuły jak "Tarkin" "Mroczny Uczeń" czy nawet Ci nieszczęśni "Lordowie Sith". Jeżeli natomiast należycie do ugrupowania "Rebel Scum!" i chcecie poczytać o Jedi czy dzielnych buntownikach - od tego są "Dziedzic Jedi", "Nowy Świt" albo "Kompania Zmierzch". Niezależnie jednak od preferencji, chyba że jesteście już zdecydowani spróbować wszystkiego i kupować każdą nowo wydaną książkę - nie gotujcie się na nic wielkiego. Ani na "Atak Literackich Klaunów", ani na "Książkowe Imperium Kontratakuje".